Podejmując
decyzję
o wyjeździe
za granicę,
najczęściej
myślimy
o zyskach- pieniądzach, karierze, większych
możliwościach, szansach, lepszym życiu
dla nas, naszych dzieci... o czym myślimy
niewiele lub wcale, to straty jakie się
wiążą
z emigracją.
Odstawiamy na bocznicę myśli o stratach i skupiając się na
najbliższej przeszłości,
na tym co nas czeka dobrego.
A
przecież
wyjeżdżając zostawiamy za sobą
rodzinę,
znane miejsca, znane sposoby spędzania
czasu, nasz język
ojczysty, lokalny warzywniak, Jolkę,
koleżankę
ze szkoły,
z którą od czasu do czasu spotykaliśmy
się
na kawie, czy pana Janka, który mieszkał
w tym samym bloku i zawsze zagadywał,
jak się
spotykaliśmy
pod klatką...
'Dziura'
związana
ze stratą
szybko sie
wypełnia-
skupiamy się
na tym jak przetrwać
kolejny dzień,
jak zarobić
kolejnego funta, jak ulepszyć
swoje życie,
uczymy się
nowego języka,
poznajemy okolicę,
w której mieszkamy, nowych ludzi, zaczynamy lubić 'nowe'- na tęsknotę
nie ma czasu.
Po
jakimś
czasie, kiedy
już
oswoimy się
ze wszystkimi 'nowościami',
kiedy życie
się
ustabilizuje, zaczynamy odczuwać,
że
owe straty jednak są...
Nowe zastapiło
stare, ale stare nie zostało
zapomniane, wymazane...okazuje się,
że
za tym starym odczuwamy pewną
tęsknotę,
czujemy sentyment... że
pewne słowa
wypowiedziane w pierwszym języku, lepiej oddają nasze
emocje/myśli, że święta spędzone ze znajomymi są inne niż te w spędzane gronie rodzinnym...
I
chociaż
z Jolką
spotykamy się
przy okazji wizyt do kraju, zdjęcia
siostrzeńca
możemy oglądać
na Facebooku, kiszone ogórki kupujemy w polskim sklepie, a z
rodzinką
rozmawiamy na Skype, ten głód
nostalgiczny przypomina nam, że
coś
zostawiliśmy
za sobą,
że
z czymś
się
rozstaliśmy...
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz